Pogadaj z nami :D

wtorek, 25 sierpnia 2015

Żadnych uczuć. Od teraz masz po prostu żyć.


Evans Wright

Dziewiętnaście lat. --- 09.06 
Dom nr. 4 --- Klasa VI 
Betha --- Ogień.
Khaos

Gdy stopy po raz pierwszy tknęły obcego lądu, a płuca odetchnęły od soli morskiej, gnębić poczęło go dziwne uczucie. Wpierw jakby zwątpienia, może czegoś pod strach zaliczanego, które im dalej postępował między ludzi, tym stawało się dziwniejsze i trudniejsze do wytrzymania, Chciał zawrócić. Uczynił to nawet, gdyby łbem jego towarzysz nie pchnął go dalej. Ciepłym oddechem zbudził na korku gęsią skórkę, dając do zrozumienia, aby trwogę swą porzucił, tak jak porzucił dawnego siebie. Przypomniał o jego obietnicy, że pozostawi wszystkie zmartwienia daleko za sobą. Wraz z rodzinny kontynentem, wszelakimi zbędnymi wspomnieniami i powiązaniami. Stając na rozdrożu założył, że napiszę swoja historię od nowa.
 Na świat przyszedł poza ziemiami Acarleii. W niewielkiej górzystej wiosce, w domu ubogim, jednak szanowanym. W samotności wychowywała go matka, utrącając wsparcie swego męża z dniem, gdy sam zginął w obronie miasta stołecznego. Pozostawiając jednak po sobie legendę o woju wielkim w szkarłat przyodzianym, którą ambitnie matka chciała odrodzić w postaci Evansa. Siły swe wszelkie pokładała posyłając chłopaka od największego mędrca, do mędrca, rycerza, pana szlachetnego czy sztukmistrza, którzy nauczyć mieli go szacunku do ostrza i sztuki wojennej. Stworzyć personę idealną, przeznaczoną, aby postępowała za sztandarem niosąc za sobą pożogę. Niechybnie z wiekiem cel ten stał się coraz bardziej możliwy do spełnienia. Pewnego dnia matka utuliła go czulę, gdy w dłoni ściskała list głoszący, że przyjęli go do prestiżowej wojskowej akademii.
 Do szkoły jednak uczęszczał niecały semestr, gdy rebelianckie wojsko postawiło sobie za cel mury placówki. Pod pieczą nocy armia wkradła się do środka, rozpętując piekło. Do stłumienia wyskoku zostali powołani wszyscy, niezależnie od wieku, czy poziomu wyszkolenia. Niechybne zdarzenia dało szanse podaniu młodzieży sprawdzianu wyławiający spośród nich tych najsilniejszych. Młody Wright najprawdopodobniej zdałby go bez najmniejszego problemu, gdyby w grę nie wkradła się ciekawość, która całkowicie zawładnęła jego sercem. Wraz z głową wrogą, poturlała się także jego torba, z której wypadł kryształ. Tak bynajmniej wyglądał. Czarny kamień, mieniący się ognieniem, jakby krople płynnej lawy ostały się na zrogowaciałych wypustkach. Evans zauroczony jej pięknem nie zastanawiając się nad pochodzeniem i przeznaczeniem rzeczy, postanowił zatrzymać ją dla siebie, Jednak, jakie zdziwienie ogarnęło go, gdy niby stabilny kruszeć, pod jego dotykiem począł pękać, a z wgłębień buchnął na niego ogień, który w błyskawicznym tempie pokrył go całego, nie czyniąc jednakże mu żadnej krzywdy. Poczuł tylko przeszywający ból u podbrzusza, a ich spojrzenia zetknęły się. Z tumanów wyłoniła się niewielka gadzina, czarną noc przypominająca. Uśmiechnęła się przyjaźnie. I to wtedy młody Wright pojął, że istotka należy do niego, a on do niej.
 Chwile później pożogą zwołani zbiegli się wszyscy. Zastając go pośród ognia, który zdołał rozleź się dalej, połykając drewniane zabudowania. Niechybnie łącząc fakty, wyrok wydali jeden. Winny. Oskarżony został bez najmniejszych postaw o wspomaganie rebelii i sabotowanie akademii od wewnątrz. Przestraszony wykrzykującymi obelgami w jego stronę impulsywnie począł uciekać. Nie myśląc nawet by pokazać im nowego towarzysza. Czując, że nie pomoże mu to wcale, jak tylko by pogorszyło sytuacje. Cudem umknął, tak jakby zniknął w ogniu, swoją śmierć upozorowując.




Zawsze był cichym dzieckiem. Grzecznym, ułożonym, jednak zamkniętym w sobie. Rzadko czas znajdywał, by pobyć w towarzystwie rówieśników oddając się całkowicie treningom. Jednakże mimo wszystko nie oczekiwał towarzystwa innych, niechęcią, a z wiekiem nawet nienawiścią darząc za wszystkie wyzwiska i bluzgi rzucane pod jego imieniem. Był dziwnym dzieckiem. Znaczy za takiego uchodził. Nigdy nie zaczynał rozmowy, wzrokiem uciekał, a na wszelakie pytania odpowiadał krótko, lecz treściwie. Nie przejmował się opinią innych, czynił tak jak uważał, a słowami potrafił nie raz zranić, będąc szczerym do bólu.
 Po latach nie wiele się zmieniło. Może stał się bardziej otwarty, odpowie, dogada, jednak rzadko są to uwagi pozytywne i pozbawione sarkazmu, czy ironii. Nie oznacz to jednak, że od towarzystwa ucieka. Lubi poznawać nowe osoby, jednak przez wypaczenie charakteru chłopaka, podane zostają zazwyczaj selekcji, z której niewielu pozostaje. A ci, z którym mógłby przebywać, sami nie zdzierżą jego charakteru, czemu i też zazwyczaj można go spotkać samotnie spacerującego po błoniach. Nawet jego Khaos, zostawia go, uznając go za personę nudną i pozbawioną ambicji.
 Nie należy do osób bujających w obłokach, rozwagą się wykazując. Rzadko zdarzy się, aby zrobi coś głupiego. Wpierw przemyśli swe działania, rozplanowując je, jednak i tak nadal będąc człowiekiem popełnia błędy, z których niekoniecznie chce być rozliczany. Jest personą przepełnioną pychą, osobistym uwielbieniem, które z trudem hamuje, jednak i tak stara się wyciągnąć z popełnianych błędów jakąś naukę. Mimo wszystko i tak uważa się za osobę, dla której nie ma rzeczy niemożliwych do zrobienia. Wystarczy tylko chwila, aby coś odległe stało się całkiem bliskie do spełnienia.
Evans jest także osobą kreatywną. Potrafi z niczego wyczarować coś użytecznego, lub ładnego. Jego wyobraźnia zdaje się nie mieć granic, przez co chłopak, co rusz na coś nowego wpada. Jednak rzadko realizuje, nie mając po prostu, z kim te rzeczy robić. I tak z nudy snuje się między regalami biblioteki, albo katuje się na placu treningowym.


 Zawsze matka z uśmiechem traktowała, gdy zmuszona była brodę zadzierać, aby spojrzeć w oczy swego pierworodnego. Były praktycznie identyczne jak jej. Jasne, stalą błyszczące, przez czerń długich rzęs otoczone. Idealnie komponując się z bladym, delikatnym licem. W wspomnieniach delikatnie gładziła jego długą grzywkę, którą ukochała, barwą przypominając jej o mężu. W przeciwieństwie do Evansa, który z nienawiścią traktuje i z obrzydzeniem na nie spogląda. Krew. Tak, bowiem wyglądają. Żadne wmawiane róże, nie ogień trawiący suche trawy, nie czerwień bijący w sztandarze. Tylko najczystsza posoka ściekająca po twarzy w postaci tych przeklętych włosów. Mimo tego i tak nie wstanie ich ściąć. Nie potrafi chwycić ostrza, co rusz odrzucany przez gnębiące go wyrzuty sumienia, pojawiające się po dzień dzisiejszy. Nawet po odrzuceniu dawnych ja.
 Jest personą wysoką, mierzącą pod metr dziewięćdziesiąt. Dobrze zbudowaną dzięki latom treningu i ciężkiej pracy w to włożonej. Nie bez przypadku, bowiem został przydzielony do Bethy. Jednak ambicja rwie się coraz wyżej. Przystosowany został do posługiwania się wszelakim rodzajem broni. Od kusz, halabard po jednoręczną broń. I właśnie z takiej najczęściej korzysta, przywiązując się do rapiera otrzymanego od jednego z nauczycieli. Nawet nie tyle, co złota oręż zyskała miano Cienisty, jak wąż z szkarłatnym oczkiem, pnący się po koszu ochraniającym dłoń. Oprócz Khaosa, to najprawdopodobniej druga istota chroniąca chłopaka, a on z uśmiechem potwierdza to, czując jakaś mistykę bijącą w myśl, że przecież bez czyjeś odgórnej pomocy nie wyszedłby z tylu potyczek bez szwanku.
 A gdzie podział się znak przynależności do Khaosa? Smok zostawił znak więzi na lewej stronie podbrzusza w postaci czarnego Ouroborosa. Węża zjadającego się i odradzającego się nieprzerwanie.



Imię zyskując nie bez przyczyny. Postępując niczym chaos, gwałtownie wkradł się w tą grę, przewracając pionki, wprowadzając tym zamęt w życie chłopaka. Przez niego zmuszony był uciekać, To on podpowiedział mu, co ma czynić. On był tym, który nakazał mu opuścić rodzime strony, widząc w tym działaniu jedyną szanse na odzyskanie normalnego życia. Nie raz udowodnił, że manipulatorem jest wyśmienitym, a wieszczem jeszcze lepszym, snując to coraz bardziej wymyślne, często zakłamane zapewnienia o ich przyszłości. To za jego sprawą dołączyli do akademii, będąc świadom, że jeśli nie poprawią swoich stosunków biedna będzie ich przyszłość. Owszem niechęcią do siebie palą, a jeden drugiego boleśnie potrafi ganić. Nie winna to wcale przeszłości, jak mogłoby się wydawać. Evans wybaczył, jak wcale obwiniać go nie zamierzał, rzucając to raczej na kaprys losu. Po prostu ich charaktery nie potrafią współgrać. Khaos uważa Evansa za personę nudną, która sens widzi tylko w ganieniu go za jego wybryki, hamowaniu i bezsensownym zamartwianiu. Zaś chłopak w swoim smoku widzi tylko rozszalałą, nierozważną istotę. Furią przepełnioną, która złego słowa przyjąć nie potrafi, uprzednio nie popadając w gniew. I czemu też jeden unika drugiego, a zobaczyć ich można częściej oddzielnie niż razem. Jednak nie oznacz to też, że wiecznie prowadzą ze sobą tą głupią wojnę. Bywają chwilę, gdy okazuje się, ze jednak potrafią normalnie rozmawiać, jak i nawet współpracować. Niestety widok to rzadki jest.


Nie ma możliwości, by wziąć go smoka innego, niż tego z gatunków tych ognistych. Pięcioletni gad, wyglądał nie tyle, coby został zrodzony z ognia, a właśnie jakby dopiero przed chwilą wypełzł z akwenu lawy. Czarne, zrogowaciałe łuski, w których wgłębieniach jarzy się, jakby płynny ogień sprawiający, że zdawać mogłoby się by od smoka bił żar, chodź naprawdę jest chłodny. I niemiły w dotyku przez sterczące we wszystkie strony twarde łuski, a zwłaszcza te ciągnące się od głowy po grzbiecie, tworząc ostro zakończony kaptur. Nie ma możliwości, aby Evans dosiadł go bez specjalnie robionego siodła. Smok wyróżnia się także płomienistym spojrzeniem, z którego nie wyczyta się nic dobrego i tym złośliwym uśmieszkiem, przy którym odkrywa rząd ostrych, przypominających szpilki kłów.
 Może się wydawać ciężki, lekko nieporadny, jednak taki jest tylko, gdy dotyka ziemi. Wystarczy, by rozwiną skrzydła, które wyglądają jak podpalane pióra, jednak twarde niczym reszta łusek, by pokazał, kto rządzi w przestworzach. Oczywiście w jego dumnym podejściu. A karmi się, to ciągle wyzywając innych na wyścigi, które wręcz uwielbił. A oni złudzeni jego wyglądem zgadzają się na sparingi. No, bo kto by powiedział, że ta baryłka kłów i pazurów, jest takim szatanem w przestworzach? 



Hej. Nie zjedźcie mnie. ;w;
Przepraszam, nie potrafię pisać kp, ale jeśli nie odstraszyła Was ta dwójka, to serdecznie zapraszam. Jesteśmy chętni na wszystko, wystarczy tylko napisać. c:
GG: 31729171
e-mail: kopytko246@gmail.com
Kp, możliwie ulęgnie edycji.

7 komentarzy:

  1. Aiko chętna na notkę!! XD Ale ty już, o tym wiesz, bo jak KP tworzyłaś jeszcze to ci pisałam.
    Ale witamy, witamy pana Wrighta i jego smoczysko :3 Oj nasze smoki domek rozniosą jak się o tempo latania pokłócą. Masakra będzie xD Ale Evans ma ciekawą historię! Bardzo przyjemnie się ją czytało C: tak samo fajnie się czytało jak całą Kartę.
    Ale czo ty chcesz od tego KP no? Świetne jest i ty dobrze o tym wiesz. Twoje Karty zawsze mi sie podobają i kij *^* nie wmówisz mi, że brzydka. Nie nie nie. Kłamczysz mówiąc tak.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kij że karta czeka. I tak, zjem cię. Posypię solą i zjem. Ty jak zawsze cos chcesz od swoich kart. Historia smutna, nie powiem. Ty masz talent. Koniec >…< A powiedz że nie, to.. To cie zjem >…<

    OdpowiedzUsuń
  3. Już, idę Cię zeżreć, ale w sumie to szkoda, że tu przeklinać nie można, bo bym CI puściła wiązankę ♥
    Czy było choć jedno kp na które nie narzekałaś? Weź siem, mamo. Evans jest przecież zajebisty, Nemi nie rozumie, o co chodzi Tobie i Twojej głowie. Oczywiście podczas czytania historii było wielkie "buuu" za to, jak go potraktowali i pomyśleli, że to on był sprawcą tego wszystkiego, no, ale... Wiem jedno, chcę notkę. Tak, z Evansem, nie z Tobą.

    OdpowiedzUsuń
  4. I dance witch fire ~~
    O północy dokładnie~~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zignoruj to na górze, okey?
      Tak więc bedac bezpośrednią babą:
      Laska rozbrajasz mnie! Ty! Ty nie umiesz pisać KP? Ty! Jak ja to czytałam to myślałam, ze jakiś poemat czytam! Dosłownie!
      Na kalesony Merlina! To bylo tak płynnie powiązane, że przeczytałam kilkanaście razy i nadal czytać będę!
      Boskie * świecą się oczy *
      Jest takie powiedzenie: " Samotna dusza do samotnej się rwie". Wiesz kogo to cytat? Nie? To ci podpowiem - wizualnie stoi przed tobą gdy to czytasz. Już wiesz? Szybka jesteś!
      Vivien po kilku dość nagłych wiązankach ciekawych epitetów - swoją drogą, czternastoletnia dziewucha i takie słowa* kręce głową* jak ja ją wychowałam, Slazarze!
      Wracajac: po dość ciekawiej wymianie poglądów, skapitulowałam i pozwoliłam nacieszyć jej się wizją notek z Evansem - dobrze odmieniłam? Dlatego też, moja droga lasencjo - coraz bardziej podoba mi się to słowo - pytam się czy nie ze chciałabyś połączyć sił i wspólnie pokonać wroga zwanego zwanego... zwanego... zwanego... eee... Dobra nieważne jak ważne że jakiegoś. Poźniej wpadnę na nazwę tego wroga.
      Krócej: Nie ze chciałabyś napisać wspólnej notki?
      Jeśli tak, napisz na gg lub na poczcie.
      Całusy, weny i ciasteczek z czekoladą
      Sowa~

      PS: gg: 5240819

      Usuń
    2. Strasznie podoba mi się styl, którym piszesz, używasz bogatego słownictwa i wybijasz się poza schemat. A KP wygląda bardzo ładnie, świetnie, rzec nawet mogę. Moja nowicjuszowska twórczość raczej nie może się z tym równać, kiedyś może uda mi się was nadgonić. :x
      Trzy razy tak, dobranoc. <3

      Usuń
  5. Kartę Evansa czytałam już kilka razy i jest super. Masz genialny styl, zazdro. ;--;
    I jest piękna graficznie. Mega, mega mi się podoba. *w*

    OdpowiedzUsuń