Pogadaj z nami :D

piątek, 2 października 2015

Welcome in my own world full of cruelty

Październik, a szyby okien zaskakująco ciepłe.
Każdy inny człowiek uciekałby jak najdalej od pomysłu dotykania tak lodowatej szyby, kiedy na zewnątrz panowała temperatura niemal ujemna, a wewnątrz domku rozchodziło się ciepło pochodzące od kamiennego kominka. Każdy normalny człowiek. Ale ten gość nie był normalny i już od ponad godziny przytykał nos do szyby, a jego oddech rysował na jej powierzchni delikatny szron niczym dziadek Mróz. Co rusz zdrapywał wzorki długimi, aż dziwnie zadbanymi paznokciami (dla ciekawskich, prezentowały się takie po prostu naturalnie). Obserwował uczniów oraz ich smoki, co rusz przemykających ścieżką to ze swoich domków, to ze szkoły, to znów z lub do Budynku Głównego. Cóż go tak interesowało w ich personach - tego nawet nie potrafił wytłumaczyć śnieżnołuski wylegujący się na swoim ogromnym posłaniu. Należał do bestii dużych, z pewnością nie takich przewidywali budowniczy tych domków, bowiem smoczysko ledwo zmieściło się w nim. Ledwo, no cóż - ucierpiały na tym znacząco oraz sklepienie pokoju wspólnego, o które zadarł głową. Zgłosił to jednak szybko do dyrekcji, całkowicie samodzielne odpowiadając za swój czyn, a nie poniósł za to odpowiedzialności czarnowłosy, gdyż najzwyczajniej w świecie go to nie obchodziło. 
Znaleźli się tutaj dokładnie tydzień temu i jak dotąd nikt nie pozwolił chłopakowi opuścić domku. Nie czuł się tutaj jak w więzieniu, o nie. Prawdziwe więzienie już przeżył i aktualne miejsce jego pobytu traktował jak cudowny hotel, przynajmniej na tę chwilę. Argumentować to mógł dosłownie wszystkim - ciepłym posłaniem, wygodnymi kanapami, kominkiem, pyszną strawą, czystą wodą, kiedy tylko zapragnął oraz światłem. Z tymi rzeczami nie miał styczności w nawet najmniejszym przypadku przez kilka lat swojej samotnej przygody sam na sam ze smokiem. I z ofiarami jego delikatnie mówiąc chorych wyczynów. Nikt jednak nie chciał wspominać tych zdarzeń a i nie wspominał ich głośno. Raz na dwa dni dyrektor w obowiązku ma wypisywać do acarleańskiej policji na temat stanu jego zdrowia psychicznego oraz zachowania, jednakże jak łatwo się domyślić, wyręcza go w tym stary Niklaus. Nie tylko chłopiec i smok rozgościli się już w domku numer sześć, który aktualnie był domkiem numer dziewięć, bowiem czarnowłosy ukochał sobie przewracanie cyfry do góry nogami kiedy miał dobry humor. Razem z nimi przypełzły również wszystkie paskudztwa okolicy, czyli krótko mówiąc - pająki. Zagościły w każdym kącie domu, oplotły pajęczynami schody, drzwi i okna, None pilnował jednak, aby trzymały się z dala od jego ulubionych mebli, a te pilnie go słuchały. Do swoich ulubieńców zaliczył ogromnego kątnika olbrzymiego, który liczy sobie ponad dziesięć centymetrów długości. Nadał mu imię Basil, a ten właśnie Basil kroczył sobie teraz po ścianie tuż obok czarnowłosego ku swojej kryjówce.
- Zazu - odezwał się nagle chłopak, wpatrując się w coś z niezwykłym zainteresowaniem w swoich szkarłatnych ślepiach. To było pierwsze słowo, które wypowiedział w dniu dzisiejszym, ale należało wspomnieć, że zbliżał się wieczór. - Ktoś tutaj idzie - powiedział, nie spuszczając wzroku z ciemnowłosej, niskiej osóbki zmierzającej obok czarnej bestii ku szóstce, a raczej dziewiątce.
Dziewczyna ta ubrana była w grubą, czarną kurteczkę z szarym miśkiem w kapturze oraz wewnątrz, tej samej barwy spodnie oraz buty. Jej zimno nigdy nie przeszkadzało, ale by wpasować się w otoczenie musiała choć trochę podobnie do innych wyglądać. W dłoniach trzymała narysowaną przez dyrektora własnoręcznie mapę, która przypominała bardziej bazgroły sześciolatka. 
 - Numer sześć - mruknęła i spojrzała na drzwi, zatrzymując się przy nich. Albo ten stary wyga nie zna planów własnego obozu, albo to ja nie umiem czytać mapy, pomyślała, po czym delikatnie zastukała palcem w numerek, który w magiczny sposób jednak okazał się być odwrócony do góry nogami. Jej twarz cały czas wyglądała tak samo - poważna, bez żadnego większego wyrazu, a oczy ukazywały jedynie wewnętrzną pustkę, mimo swojej przepięknej, niespotykanej barwy. Cynder szła tuż obok swej partnerki w milczeniu, rozglądając się z zaciekawieniem po obozie. Jak na smoka była dość małych rozmiarów, ale możliwe, że to bardziej przez swój wiek, w końcu przeżyła zaledwie cztery zimy, prawie pięć. Saphira wyciągnęła z kieszeni mały kluczyk, wsunęła go do środka, po czym z pomocą samicy otworzyła je. Pierwszym co rzuciło jej się w oczy, a o czym została już poinformowana (albowiem nie miała mieszkać tu sama) był oczywiście smok jej współtowarzysza. Smoczyca z boku drgnęła nieco szacując w razie czego swoje szansę w starciu z tym potencjalnym przeciwnikiem. 
 - Dzień.. dobry? - odezwała się cicho, rozglądając wokół.
Białe smoczysko wnet podniosło paszczę, słysząc kroki na werandzie, do tego całkowicie mu obce. Tym samym uderzył w półkę, która wraz z swoją zawartością książek spadła z mocowań z głuchym dźwiękiem drewna na podłogę. Nie skrzywił się z bólu ani trochę, w końcu jego pancerz należał do tych niezwykle mocnych, jednak spuścił łeb ze skruchą, gdyż wystraszył go ten dźwięk.
- Witam panie - odezwał się po chwili, zgarniając długim ogonem bałagan. 
Czarnowłosa w pierwszej chwili nie zauważyła właściciela bestii. Zamiast niego dojrzała co najmniej dwadzieścia pająków na jednej ścianie, to mniejszych, to większych, a jedna z większych poczwar właśnie próbowała spuścić się jej na głowę po cienkiej pajęczynie. I wówczas dostrzegła bardzo wychudzoną postać siedzącą na obitym poduszkami parapecie okna. Wyglądała delikatnie mówiąc zwyczajnie, choć niezwykle mrocznie. W ciemne, bardziej przylegające do ciała spodnie oraz szary, wełniany sweter, który na chłopaka za duży był przynajmniej dwa razy, bowiem rękawy zwisały jeszcze dobre czterdzieści centymetrów poza palcami. Patrzył na nią szkarłatnymi ślepiami, dziwnie błyszczącymi w półmroku zakurzonej i oblepionej pajęczyną lampy, a niesforne kosmyki kruczych włosów wpadały nieszczęśnikowi do oczu. Bladość jego skóry, choć nie przeraziła przybyszki, z całą pewnością zaskoczyła ją. Dokładnie taką samą barwę posiadał śnieg, który dobrze znała. Nie odpowiedział na jej powitanie. Ani też nie ruszył się z miejsca.
- Witamy - odezwała się swym mrocznym głosem Cynder, przekrzywiając nieco łeb i strzepując jednego z pająków ze swojego skrzydła, a czarnowłosa zrobiła krok w bok unikając spotkania swoich włosów z małą gadziną. Oby dwie zdecydowanie nie lubiły stworków tego typu, a spotykały je nie raz i nie dwa. Dziewczyna wpatrywała się w swego nowego towarzysza, a widząc, że nie ma zamiaru z nią rozmawiać, nie nawiązała żadnego kontaktu, a jedynie nieco głośniej, tonem kompletnie wyprutym z emocji powiedziała: - Z tego co powiedział dyrektor tej oto placówki, mam zarezerwowany jeden z pokoi i jeśli nie będzie to panom przeszkadzać, udam się tam - po czym spojrzała na smoczyce. - Twoje posłanie jest chyba tam - mruknęła wskazując je ruchem dłoni, było niedaleko miejsca, gdzie leżała większa bestia, na co się skrzywiła ponownie, ale pomogła swej pani zdjąć z siebie bagaże i odprowadziła ją wzrokiem. Fioletowooka potuptała po schodach na górę i zgadując trafiła na swój nowy pokój - jedyne miejsce, gdzie pająki się nie zasiedliły i miała nadzieje, że nie przybędą. Zamknęła za sobą bezgłośnie drzwi. Była to komnata z pewnością o wiele bardziej luksusowa niż jej klitka zza czasów przebywania w klanie - miała duże, dwuosobowe łóżko z baldachimem, biurko z książkami i wszelkimi przyborami akademickimi, regał zapełniony na pierwszy rzut oka ciekawymi tomami, komodę, dwie szafeczki nocne, parapet obity w miękki materiał z poduszkami oraz szafę, a wszystko to w dość ciepłych kolorach. Spodobało się to jej i wręcz poczuła ulgę. Bez zbędnych skrupułów, ignorując fakt, że na dole pozostawiła smoka z dwójką nieznajomych, wzięła się za rozpakowywanie.
Jak szybko przekonała się smoczyca, jej gatunkowy towarzysz okazał się niegroźny. Jego właściciel natomiast całkowicie nieszkodliwy, bowiem wrócił do wpatrywania się w przypadkowych przechodniów przez okno. Akurat niebo skończyło przygotowywać się do swej wieczornej symfonii, aby wreszcie dać upust emocjom zbieranym przez cały dzień - tak twierdził czarnowłosy. Najzwyczajniej w świecie zaczęło padać, a on jął liczyć każdą większą kroplę (co oczywiście nie do końca mu wychodziło).
- Wybacz mi, proszę, zachowanie mojego przyjaciela - bąknął ni stąd ni zowąd biały smok, który najwyraźniej otrząsnął się z szoku powstałego na widok nieznajomej smoczycy. Nie oszukujmy się, wpadła mu w oko, a raczej srebrzyste ślepie, które teraz nieustannie kierowało się w jej stronę. - Jestem Azazel - przedstawił się, macając nieustannie ogonem. Czarna bardzo szybko zdołała odkryć, iż rysy na ścianach oraz dziury to efekt właśnie takiego działania jej nowego kolegi.
- Cynder - odezwała się nieco zmęczonym głosem, lokując się wygodnie na swoim nawet i nieco za dużym posłaniu. Zwinęła się w kulkę, po czym oparła głowę na jednej z większych poduszek, a z jej gardła wydobył się zadowolony pomruk. - Nie takich, bez urazy dla twojego partnera, dziwaków widywałam już w swym krótkim, choć.. przygodowym życiu - odparła patrząc nań z dołu swymi turkusowymi ślepiami, po czym przeniosła je na chłopaka przy oknie, obserwując go uważnie. Wtedy z góry powolnym krokiem zeszła czarnowłosa, teraz ubrana zaledwie w krótkie spodenki, topik odsłaniający brzuch i jakieś zwykłe buty. Wokół oby dwóch ud miała paski z różnego rodzaju sztyletami i strzałkami, a łuk oraz ostrza pozostawiła w pokoju. - Mam całkiem fajny pokój - mruknęła bez entuzjazmu do smoczycy, podchodząc do niej i głaszcząc ją po kolcach na tyle czaszki.
- Ostra partia - usłyszał w swej głowie smok, aż łypnął groźnie na czarnowłosego. Ten uśmiechał się doń krzywo, zerkając co rusz na dziewczynę i jej smoka. - Lepiej do nich nie startuj, bo się skaleczysz, Zazu.
Smoczysko jedynie westchnęło dość głośno, albowiem płuca posiadało przeogromne, i położyło pysk na posłaniu, jedynie z dołu zerkając na to, co porabiają nowe lokatorki. Tym razem i jego pan wpatrywał się w dziewczynę, badając każdy element jej ciała. Dziwne wręcz wyposażenie nie robiło na nim żadnego wrażenia, bowiem w towarzystwie nie takich skrytobójców już bywał. Mimo to sporym zaskoczeniem okazało się to dla niego, bowiem nie spodziewał się, żeby w tym więzieniu ktokolwiek paradował w takim stroju. Patrząc na Cynder z łatwością zdołał odkryć jej żywioł. Oczywiście jej aparycja mogła być myląca, jednakże nie chciał teraz tego roztrząsać.
Dziewczyna przeniosła wzrok na chłopaka i spostrzegła, iż na nią patrzy. Obdarowała go pustym spojrzeniem, po czym westchnęła i ruszyła w jego stronę, unikając jak się dało pajęczaków. Gdy znalazła się w dość bliskiej odległości, wyciągnęła do niego dłoń. 
 - Jako iż będziemy ze sobą mieszkać, powinniśmy choćby znać swoje imiona. Saphira.
Zauważyła dziwny błysk w tych szkarłatnych ślepiach. Najpierw wpatrywał się w jej dłoń, jakby niezrozumiale. Najpewniej uznała go za chorego umysłowo, jak zresztą czynili wszyscy po spotkaniu z nim. Nikt jednak nie przewidział tego, że w czasie tej krótkiej chwili, kiedy zdawało się, iż czarnowłosy patrzył jedynie niezrozumiale, tak naprawdę analizował sytuację i zdołał oszacować w przybliżeniu dziesięć informacji o osobie, z którą właśnie miał do czynienia. Po chwili przeniósł wzrok na jej twarz. I spojrzał prosto w ten głęboki fiolet. Przez chwilę poczuła niesamowite zimno, które przeszyło całe jej ciało. Było to jednak uczucie chwilowe, jak gdyby wywołane spotkaniem tych niezwykle dużych, czerwonych oczu. Usta chłopaka pozostawały lekko rozchylone. Blade, spękane, jakby gryzł je bez przerwy. Białe jak śnieg policzki przyprószone rudymi piegami. I te niesforne włosy nadające niewinnego wyglądu. Chłopiec do zakochania.
- No-ne - odpowiedział, sylabując. I znów poczuła to zimno, kiedy tylko usłyszała jego głos. Bardzo cichy,  nieco dziecinny, jednak bardzo męski... jakby nie używał go za często i nie do końca potrafił mówić, jakby dopiero zaczął się uczyć. Delikatnie zachrypnięty, niezwykle melodyjny i... ciepły. Podniósł ku niej rękę, a dopiero po krótkiej chwili spostrzegł, iż jego dłoń zginęła gdzieś w długim rękawie. Wykaraskał ją więc szybko, a dziewczyna ujrzała niezwykle chude, trupie łapsko, które w uścisku lodowate było niczym najdalsze zakątki gór Północnej Ćwiartki.
Jeśli nawet zrobiło coś na niej wrażenie, zadziwiło ją lub cokolwiek innego, to po tej skamieniałej twarzy oraz pustych oczach nie było nic widać. Uścisnęli sobie w dłonie, a czarnowłosa oszacowała w kilka chwil, że nie jest to postać byle jaka, silna choć na to nie wyglądał oraz doświadczona. Miała bardzo dobry zmysł do takiej oceny i raczej nigdy się nie myliła. 
 - Mam nadzieje, że nie będziemy sobie wzajemnie przeszkadzać, None - powiedziała, nieświadomie delektując się brzmieniem tej.. nazwy, bo na pewno to nie było jego prawdziwe imię. Cynder machnęła ogonem i z warkotem wpatrywała się w ogromnego pająka unoszącego się nad głową jej podopiecznej.
Szkarłatnooki podniósł ślepia właśnie na to ośmionogie stworzenie, a dziewczyna miała wrażenie, że jego oczy zrobiły się jeszcze większe, o ile to w ogóle było możliwe.
- Basilu - wyszeptał, wyciągając chudą dłoń po pająka, nim ten stanął na jej delikatnych, lekko falowanych włosach. Jego głos brzmiał niczym zaklęcie. Nigdy czegoś takiego nie słyszała. Zawrócił jej w głowie. Choć nie okazała tego, zbiło ją to z tropu, a Cynder natychmiast to wyczuła. Kątnik z ogromną chęcią i zapałem przeszedł znad głowy niczego nieświadomej dziewczyny na jego rękę, po czym na jej oczach... zniknął w jego rękawie. 
Okropne paskudztwa. Chyba zażądamy od dyrcia zmiany domku, nie zdzierżę mieszkania z tym obłąkańcem, powiedziała jej w myślach smoczyca, a na znak swojej dezaprobaty wypuściła z paszczy mały strumień czarnego płomienia, który zniszczył znajdującą się nad nią pajęczynę. Czarnowłosa wzdrygnęła się z niesmakiem, po czym zmarszczyła brwi i odsunęła się w tył. - Gdybyś mógł, trzymaj swoje.. zwierzaczki z daleka ode mnie - brzmiało to ni to jak rozkaz ni to jak prośba.
Skinął głową. Wzbudziło w niej to lekkie zdziwienie. Nie sądziła bowiem, że przystanie na jej rozkaz. Najwidoczniej nie należał do ludzi problemowych, to było jej na rękę. Jednak to, co nastąpiło chwilę później, mogło przyprawić ją o zdziwienie o wiele większe niż to. Z każdego kąta bowiem - spod stołu, krzeseł, kanapy. Z żyrandolu, spod posłania Cynder, z zasłon i szafek wypełzły chmary tych stworzeń, po czym ile miały tylko sił w tych swoich małych odnóżach jęły się pchać do jednej jedynej dziury w ścianie prowadzącej na zewnątrz. Wyglądało to jakby całkowicie kontrolował te stwory. Siłą woli, iluzją, czymkolwiek. I choć on rozpoznał już dobrze jej żywioł, ona nie potrafiła odgadnąć magii, którą parał się jego smok.
To ją akurat zaskoczyło. Pokiwała głową i zmieszała się nieco, mamrocząc coś w podzięce. Cynder natomiast kuliła się sycząc na swoim posłaniu, gdyż najnormalniej w świecie nie spodziewała się, że mogą one nawet pod nim być. Tymczasem czarnowłosy opuścił swój parapet i krocząc o bosych stopach w kierunku schodów, skinął na swojego smoka jedynie. Nie usłyszała od niego już żadnego słowa, a zaraz zniknął w swoim pokoju. Minutę później przekonała się, dlaczego - otóż do ich drzwi właśnie zapukał dyrektor, chcąc sprawdzić, czy nowa uczennica już się zadomowiła.

1 komentarz:

  1. Po ostatnim zdaniu miałam takie "Czyżby Dashi z kilometra dyrka wyczuwał?", ale potem uznałam to za przypadek xD Bardzo fajna i przyjemna notka. Gładko się czyta, a przy "ostrej partii" nie powstrzymałam się od śmiechu x3 Ale teraz zwróciłam uwagę na smoki. Biały i duży, a obok mała i czarna no z czerwienią ale kij. No i patrzcie no xD Przypadek? Nie sądzę! Czekam na wasz kolejny post, którego już po roboczych wiem, że mogę się spodziewać :3

    OdpowiedzUsuń